Od kilku ładnych dni podróżowaliśmy tropem sporego oddziału Pani Ciemności. Tym razem mieliśmy towarzystwo, mianowicie wojowników Linde Kirisse, choć sam nie wiem po co oni nam byli. Zatrzymawszy się na jednej z avaiskich polan, zeskoczyłem z konia. Dobry Boże, jaka ulga! Nareszcie odzyskiwałem czucie w pośladkach. Przeciągnąłem się, zupełnie jak stary kocur i zaśmiałem. Znaczna część moich towarzyszy zabrała się do rozbijania obozu. Tylko po kiego? Byliśmy w środku wielkiej puszczy, z dala od cywilizacji, chronieni przed złą pogodą przez drzewa. Rozsiodłałem siwka, pakunki i ekwipunek rzucając niedbale obok grubego pnia. Tam właśnie zamierzałem spędzić noc, tylko ze dwa piętra wyżej. Ooo tak, tam nikt nie miał prawa przeszkadzać mi w spaniu. Coś czarnego czmychnęło pomiędzy nogami rosłych mężczyzn, niczym duch, by rozsiąść się na moich rzeczach. A był to kotek, ciemny niczym noc.
― Jakie słodkości!― wykrzyknąłem, rozpływając się w uroczej aurze owego zwierzaczka.
Rozłożyłem ręce, podbiegając do futrzaka, już miałem go przytulić, kiedy przeszkodził mi jakiś basowy głos.
― Odradzam tykanie! Gryzie i drapie!
― Pff... To KICIUŚ! One są słodkie, urocze i mesiaste!
Po czym bezpardonowo objąłem ramionami czarnulka... I padłem jak długi. Złapałem się za bolące czoło, wgapiając w... dziewczynę. Patrzyła się na mnie jak na debila, krzyżując ręce na piersiach. Czy ona śmiała mnie uderzyć z zaskoczenia?
― Co do kurwy nędzy?― syknąłem.― Czym ty jesteś?
⦓CELESTIA?⦔
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz