sobota, 8 lipca 2017

Od Abelarda cd. Nifenye

Próbowałem dotrzymać tempa narzuconego przez moją towarzyszkę, co w pewnym momencie okazało się niemożliwe. Ewidentnie nie zamierzała dopuścić do tego, bym zrównał z nią krok. Odpuściłem, nie chcąc zanadto zmęczyć Chiefa. Sam koń powoli dawał znać o bezsensowności mojego uporu. Jeszcze chwila i zapewne stanąłby jak kołek na środku drogi, odmawiając dalszej podróży na jego grzbiecie. Co prawda mógłbym iść na piechotę, pod warunkiem, że ten wredny dziad wlókłby za mną swe zwłoki. Znając jego- prędzej dałby sobie grzywę uciąć, aniżeli postąpić w zgodzie z moim planem. Zadarłem głowę w górę, chcąc ujrzeć błękit nieba. Rozczarowałem się, bowiem zdążyło się ono skryć za zasłoną coraz to ciemniejszych chmur. Nie zwiastowały one niczego dobrego, a jedynie burzę lub bardzo mocną ulewę. Cóż... Wolałem tego uniknąć, mimo wszystko przez lata zdążyłem się odzwyczaić od niezwykłego klimatu panującego w Lao. I od chorób nękających obywateli tego intrygującego państwa. Zdecydowanie bardziej gustowałem w stonowanej pogodzie Dest, aniżeli nagłym jej zmianom. Kołysałem się w rytmie wybijanym przez kopyta karego, odpływając myślami w zupełnie inne miejsce. Powiew chłodnego wiatru wydał mi się niezwykle znajomy, przywołując z zakamarków pamięci obraz kobiety o tajemniczym uśmiechu i wiecznie smutnych oczach. Niezwykle długie, platynowe loki opadały na jej białą suknię, w połach której tak bardzo uwielbiałem chować wszelkie smutki. Wyglądała jak anioł z obrazów najświetniejszych malarzy, taki też miała charakter. Idealnie kontrastujący z gorącym, ojcowskim temperamentem. Uciekałem w jej objęcia, chroniąc się przed gniewem taty. Pachniała kwiatami jabłoni, nigdy bym o tym nie zapomniał. Lady Maria Fae Ezero z rodu Tevo- moja ukochana matka, która odeszła zbyt młodo. I jedyna, którą darzyłem miłością nie tylko dziecięcą, ale też tą zarezerwowaną jedynie dla najlepszych przyjaciół. Kobieta o niemalże białych włosach i złotych, lekko skośnych oczach. Tak bardzo podobna do Nifenye, a jednak tak różna... Dotknąłem policzka, tuż pod dolną powieką, jakoby w odruchu. Wzrok mój powędrował w stronę narzeczonej, nadal pogrążonej w tym dziwnym transie. Nie śmiałem jej przeszkodzić, każdy czasem potrzebuje chwili tylko dla siebie. Posłusznie jechałem za nią, nie chcąc naruszyć jej przestrzeni osobistej.

⦓NIFENYE?⦔

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz