Spacer trwał jeszcze przez jakiś czas, głównie dlatego, że straciłem orientację w terenie. Już mocno zdenerwowany doczłapałem się do rezydencji. Strażnicy widząc mnie, posłusznie ustąpili miejsca. Może to przez mój wyraz twarzy? Dziwnie się popatrzyli, to fakt. Dłonią przeczesałem rozwichrzone włosy, chcąc choć w drobnym stopniu je opanować. Wszystko, byleby aż tak mi się nie oberwało od babki. Ta kobieta zawsze miała jakieś pretensje do mnie, nawet gdy byłem bardzo grzeczny i chciałem się jej przypodobać. Nie moją winą było, że wyglądem wdałem się w ojca, a nie w delikatną matulę, a z Laosem łączyły mnie jedynie oczy, dokładniej ich kształt i jasny odcień. Drobny żwirek chrzęścił pod nogami, stając się coraz bardziej upierdliwym wraz z każdym stawianym krokiem. Oczami wyobraźni widziałem już tę starą raszplę, świdrującą mnie tymi maleńkimi, lodowatymi punkcikami. Dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie, potęgując burzę negatywnych emocji. Hans, chyba jeszcze bardziej wiekowy, niż Orianna, obdarzył mnie ciepłym uśmiechem, otwierając wielkie drzwi. Poprawiłem jeszcze koszulę, nadal trzymając płaszcz pod pachą i wmaszerowałem do środka. Już na wstępie poczułem ostry ból w krzyżu, kiedy to ktoś raczył z zaskoczenia przywalić mi drewnianą laską. Odwróciłem się w stronę osobnika, oczekując najgorszego. Średniego wzrostu kobieta odziana w zdobioną suknię, mierzyła we mnie z tego przeklętego kijaszka. Białe włosy jak zawsze miała ułożone w nieskazitelny kok, odsłaniający wydatne czoło. Jak taka dama mogła być jednocześnie największą jędzą w całym kraju?
― Nie garb się! I nie wlepiaj we mnie tego psiego spojrzenia, bo jeszcze ci tak zostanie! Kultury w tym Dest cienie nauczyli?! Ach, zapomniałabym... przecież to kraj największych barbarzyńców, jacy stąpali po tym świecie.― Przewróciła teatralnie oczami.― Co ty wyprawiasz? Płaszcz nosi się
na sobie, nie pod ręką, jak jakiś nieokrzesany chłop!
― Ekhym... Witaj, babciu...
― Nie przerywaj mi, kiedy do ciebie mówię. Doprawdy, młodzi tracą szacunek do starszych. To okropne... Idź się ogarnąć, wyglądasz jak flejtuch. Obiad zjesz u króla, na ten tu się spóźniłeś, łajzo.
Zacisnąłem usta i już chciałem iść, kiedy ta znów zaczęła.
― Nie narób mi wstydu, Abelardzie.
◈◈◈
Jaką ulgą było opuszczenie tego przeklętego domu. Jedyny minus wybrania się do pałacu królewskiego, to mus jazdy w orszakiem. Na całe szczęście byli to znajomi, którzy przypłynęli ze mną aż z Dest. Marco jechał tuż obok mnie, próbując jakoś rozluźnić atmosferę. O dziwo, na co dzień spokojny i opanowany, teraz miałem ochotę uciec jak najdalej stąd. Byleby oszczędzić sobie zawodu związanego z poznaniem anonimowej szlachcianki. Jedyną wiadomą rzeczą było jej imię- Nifenye. Reszta to czarna magia przepełniona tajemnicą. Jakby to miała być nie wiadomo jak ważna sprawa i oczekiwanie ode mnie wielkich poświęceń. Spojrzałem w bok, daleko za kompanów, na jezioro skąpane w blasku słońca.
Powinienem powoli przyzwyczajać się do tych widoków- tak brzmiała moja pierwsza myśl. Niestety miały mi towarzyszyć do końca życia, przynajmniej na to się zapowiadało.
﹙NIFENYE?﹚
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz