sobota, 17 czerwca 2017

Od Abelarda cd. Nifenye

Nifenye dość gwałtownie zareagowała na wieść o braku miejsca w lokalu, choć mi to raczej nie przeszkadzało. W sumie nawet spanie na świeżym powietrzu było lepsze od dusznego pokoju na piętrze. Oby tylko nie padało. Rozłożyłem śpiwory, nucąc pod nosem ulubioną pieśń ojca, a może raczej opowieść przyozdobioną chwytliwą melodią. Właśnie w takich chwilach czułem się całkowicie wolnym człowiekiem, zdanym tylko na własne decyzje. Miałem zabrać się za przygotowanie prowizorycznego namiotu, kiedy usłyszałem warczenie pomieszane z krzykiem mojej towarzyszki. Zerwałem się na równe nogi, szybko ruszając w kierunku, z którego dochodziły owe odgłosy. Przy okazji prawie zabiłem się o drzewo. W momencie, kiedy zbliżyłem się do dziewczyny, jeden z wilków skoczył. Uderzyłem w niego bokiem, celowo wkładając w to całą swoją siłę. Zdezorientowane zwierzę pisnęło i gruchnęło o twarde podłoże. Jednak nie atak bestii był najgorszy, a dreszcze przeszywające mnie od głowy, aż po stopy. W mgnieniu oka dosłownie wyparto mnie z mojego ciała, pozwalając Pradawnemu na przejęcie kontroli. Przybrał on swą podstawową formę- prawie trzymetrowego stwora o łbie szakala. Bezpardonowo przyciągnął do siebie przestraszoną dziewczynę, rysując kosturem krąg wokół nich. Jedno trzeba przyznać- pomimo paskudnej gęby i jeszcze gorszego charakteru, potrafił zachować zimną krew nawet w najgorszych sytuacjach. Można rzec, że był on tą potężną stroną mnie, stworzoną do zgładzenia wszystkiego, nie tylko tego, co nazywano zagrożeniem. Wilki zbliżały się, tocząc pianę. Czyżby były dotknięte wścieklizną? Beentavius uniósł swój oręż, by uderzyć trzonem o środek kręgu. W ułamku sekundy buchnęły opary, spowijając otoczenie poza bezpieczną barierą, rozprzestrzeniając się niczym poranna mgła. Pole widzenia zostało ograniczone do minimum, jednak dźwięki słychać było aż za dobrze. Skowyt konających zwierząt, w zastraszającym tempie pożeranych przez lotny kwas, przyprawiały o ciarki. Przypatrywałem się szamoczącej białowłosej, którą potwór trzymał w swoim żelaznym uścisku, nie pozwalając jej na opuszczenie bezpiecznej strefy. Wiedziałem, że robił to z mojego powodu. Sam nie posiadał czegoś takiego jak uczucia, kierowały nim cele osobiste, niezwiązane z emocjami, a z pragnieniami. Pomagaliśmy sobie nawzajem, zupełnie jak bracia. Inaczej nie dalibyśmy rady funkcjonować w jednym ciele. Nagle wszystko ucichło. Nawet nocne ptaki nie odważyły się wznowić swych koncertów. Zupełnie jakby świat czekał na kolejny krok ze strony Pradawnego. Mgła rzedła, aż nie pozostał po niej ślad. I dopiero wtedy poruszył się. Uklęknął na jedno kolano przed królową, kłaniając się jej łbem. Pierwszy raz widziałem, jak ukorzył się przed kimkolwiek.
― Jam jest Beentavius, pan cyklu życia, legionów, a także sługa potomków Pani Zguby. Wykonałem swe zadanie.― Mocniej ścisnął kostur. Jego głos był mroczny, mocny, może nieco warkliwy.
Zamknął ślepia, ustępując mi miejsca. Ciało potwora powoli przemieniło się w moje, do którego pozwolono mi wrócić. Gdy tak się stało- podniosłem się z klęczek. Stojąc przed damą, zatoczyłem się nieco. Przed oczami migotały mi czarne i białe plamy, czułem się coraz słabiej. Dlaczego takie akcje wymagały ode mnie zużycia takiej ilości energii? 
⦓NIFENYE?⦔

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz