Powolnym krokiem przemierzałam korytarze, kierując się ku ladzie, zrobionej na styl recepcji. Stała tam jedna kobieta, jednak nie musiałam nawet z nią rozmawiać by dowiedzieć się, iż nie przenocujemy w tym miejscu. Na stole postawiona była tabliczka, z napisem "Brak wolnych pokoi". Przeklnęłam pod nosem, podchodząc do obsługi motelu. Przyjechaliśmy dość wcześnie, zawsze były wolne miejsca a teraz?! Jak raz tego najbardziej potrzebuje, to nie!
- Czy to jest jakiś żart? - zapytałam się brunetki, wskazując na napis.
- Jak pani by nie zauważyła, to nie jest to żart.
- Może jeszcze jestem ślepa?! Abelard, wychodzimy stąd!
Pociągnęłam chłopaka za ramię, w kilka sekund wychodząc z budynku pełnego ludzi. Pytam się kobiety, a ona nie dość, że do mnie pyszczy, to jeszcze zachowuje się jak naburmuszona panienka. Zero szacunku do ludzi! Idąc ku wyjściu, przeklinałam pod nosem to miejsce, wiedziałam jednak, że chłopak to słyszał. Gotowałam się wewnętrznie, nie umiałam się opanować w takich sytuacjach, może przez to, że przyzwyczaiłam się do pałacowego życia. Tam wszystko miałam na kiwnięcie.
- Zniszczę to miejsce - warknęłam pod nosem, łapiąc konia za lejce.
Pociągnęłam go w stronę lasu, idąc tuż obok ciemnowłosego. Musieliśmy zrobić coś na rodzaj obozowiska, w ciemną noc. Tak, zdąrzyło się już ściemnć, wystarczająco bym nie widziała wszystkiego w obrębie najbliższych dwudziestu metrów. Poprosiłam chłopaka o rozłożenie wszystkiego, co było potrzebne by się dostatecznie wyspać. Sama jednak wybrałam zbieranie drewna na opał. Oddaliłam się od Abelarda, na taką odległość bym widziała zarys jego postaci. Było zbyt późno by się rozdzielać, zaniepokoiło mnie jednak ciche warknięcie w krzakach nieopodal. Mój wzrok od razu skupił się na danym punkcie, zmuszając do wyostrzenia wzroku. Podeszłam dwa kroki do przodu, jednak odgłos łamanych gałęzi, pojawił się po drugiej stronie. Złapałam Escadrona w dwie ręce, szybko odwracając się w stronę z której dobiegały szmery. Poczułam jak pazury zwierzęcia wbijają się w moje ramię, przez co z moich ust wydobył się cichy jęk. Szybkim cięciem, powaliłam drapieżnika na ziemię, zanim zdąrzył na niej wylądować. Złapałam się, za krwawiące miejsce, przyglądając ciału, padłego wilka.
- Abelard, wataha! - krzyknęłam jak najgłośniej umiałam, wycofując się do towarzysza.
[Abciu?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz