⦓LOKI?⦔
niedziela, 18 czerwca 2017
Od Desiderii
Duszna noc, doprawdy. Choć może było to spowodowane kieliszkiem wina, którym uraczył mnie panicz Yate? Wątpliwe, nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się mieć takiego „skutku ubocznego” po spożyciu małej ilości trunku. Wsłuchałam się w rytm wybijany końskimi kopytami. Uwielbiałam wracać samotnie, po wyśmienitych balach. W końcu miałam dogodne warunki do odpoczynku od głośnej muzyki pomieszanej z krzykami wstawionych szlachciców. Wbrew temu, co głosiły plotki- ludzie ci nie znali umiaru podczas tego typu wydarzeń. Pili, aż ledwo trzymali się na nogach, czasem nawet padali. W takich chwilach człowiek miał do wyboru albo milczeć, albo wybuchnąć śmiechem, na widok mężczyzny kiwającego się z boku na bok oraz partnerki chowającej za wachlarzem wstydliwy rumieniec. Zadarłam głowę ku górze, chcąc ujrzeć piękno gwiazd. Jednak zastałam tylko chmury powoli zasłaniające nieboskłon. Więc mi się nie wydawało- zbierało się na deszcz i to dość spory, biorąc pod uwagę natężenie obłoków. Jeszcze kilka minut temu nie było żadnego, a teraz... Już nawet światło księżyca bledło, by całkowicie zaniknąć. Szara klacz zastrzygła uszami na dźwięk pierwszego z grzmotów. Niebo przecięła samotna błyskawica, świadcząc o nadejściu najgorszego. Niestety wizja burzy, gdy człowiek był w miejscu sobie nieznanym nie należała do tych pozytywnych. Co prawda nie bałam się, a wręcz uważałam to zjawisko za piękne, lecz aktualnie wolałam już tamtą duchotę. Moja towarzyszka chyba była podobnego zdania, wyrażając swoją niechęć do dalszej drogi ciągłym zatrzymywaniem się i rozglądaniem na wszystkie strony. Gdy zrobiła to już któryś raz z rzędu- zgrabnie zeskoczyłam z siodła, lądując na miękkiej, leśnej ściółce. Zaczęłam ciągnąć zwierzę w głąb lasu, byleby jak najdalej od otwartej przestrzeni. Byleby jak najmniej zmoknąć, może nawet znaleźć jakieś prowizoryczne schronienie. Jakie było moje zdziwienie, gdy dotarłam do opuszczonego domostwa. Przywiązałam wodze do belki, zaś sama niepewnie weszłam do środka. Mocniejszy podmuch wiatru przedarł się przez zaporę z drzew, zamykając drzwi z hukiem. Wzdrygnęłam się, lecz nie powstrzymało mnie to przed ruszeniem korytarzem. Kolejna błyskawica rozjaśniła na ułamek sekundy pomieszczenie, na którego końcu zamajaczyła czyjaś postać. Jak na zawołanie opuściła mnie cała odwaga.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz