piątek, 16 czerwca 2017

Od Abelarda cd. Nifenye

Zadanie mi dane chyba nie mogło być lepsze. Przygotowanie niezbędnych rzeczy, ale też spędzenie czasu z końmi... Czego chcieć więcej? Nic więc dziwnego, że uwinąłem się z tym dość szybko, pomijając fakt mojego zaprawienia w „podróżniczym boju”. Spieszyłem się z zebraniem różnych pierdółek tylko dlatego, że potem mogłem siedzieć przy zwierzętach tak długo, aż Nifenye uraczyłaby mnie swoim towarzystwem. Tak więc już od połowy godziny maltretowałem głaskaniem Chiefa oraz rumaka królowej. Z czego ten pierwszy chyba był na mnie obrażony za to, że musiał przesiedzieć w boksie tyle czasu, a nie móc szlajać się po okolicy i uganiać za tutejszymi klaczami. Przysięgam, przerobię go kiedyś na kabanosy. Zwłaszcza za to parskanie mi prosto w twarz. Snucie niecnych planów zostało mi przerwane przez przybycie panienki. Już na wstępie najpewniej chciała mnie zabić, rzucając mieczem w moją biedną osobę. Złapałem go, odruchowo ważąc w dłoni. Zdawał się dobry, jednak nie imał się do mojego własnego... Niestety tamten zmuszony zostałem zostawić w domu, bo inaczej babcia by mnie zatłukła tym swoim kijaszkiem. To zła kobieta jest, powiadam! Jakby chciała, to w pojedynkę dałaby nauczę całemu legionowi Zatraconych, grabiąc przy tym kilka wiosek i niszcząc marzenia niewinnych chłopów o wolności. Nie wiem, jak dziadek mógł z nią wytrzymać tyle lat. Do tego jeszcze cud, że mama nie odziedziczyła po niej charakteru. Widząc nieudane próby wejścia na konia, w wykonaniu jasnowłosej, ująłem ją w talii i podniosłem. Była niezwykle lekka, nawet jak na dziewczynę. Usadowiłem ją w siodle, uśmiechając się pod nosem. Niby małe, a jednak tak wyrachowane, no kto by pomyślał? Bez słowa wyjaśnienia wsiadłem na grzbiet Chiefa. Drzwi stajni były na tyle duże, by przejazd nie stanowił żadnego problemu, chwała za to architektom. Pozwoliłem, by prowadziła. W końcu to jej tereny, nie moje. I... Też dlatego, że czułem znajome mrowienie w karku. Nie zwiastowało niczego dobrego, przynajmniej tak mi się wydawało. Nie teraz, powtarzałem w myślach, jak mantrę, inaczej będę miał kłopoty, a ty razem ze mną. W istocie taki moment byłby najgorszym na pojawienie się Pradawnego, choćby ze względu na lokalizację, w której się znajdowaliśmy. Służba, dwór... Świadków byłoby zbyt wielu. A i w głowie miałem jeszcze słowa ciotki, co do postaci Beentaviusa oraz jego sadystycznych skłonności. Co prawda na ogół należał do spokojnych, jednak momentami potrafił wywołać spore zamieszanie, wręcz panikę wśród niczego nieświadomych obserwatorów. Niestety nawet on czasami nie potrafił się opanować. Najchętniej nigdy nie pokazałbym go Nifenye, lecz to raczej niemożliwe. Tak więc na razie wolałem jechać za nią, aniżeli obok. Tak w ramach bezpieczeństwa.
⦓NIFENYE?⦔

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz