niedziela, 18 czerwca 2017

Od Rimy

   Ciepłe promienie słońca obudziły mnie wczesnym rankiem, zapowiadając gorący dzień. Spałam pod gołym niebem, niedaleko brzegu morza. Chłodna bryza docierała aż tutaj, sprawiając, że przebywanie na otwartej przestrzeni było znośne. Ba! Wręcz miłe! Wziąwszy głęboki wdech, wstałam i podniosłam pelerynę zieloną od trawy. 
- Wypadałoby powoli wracać.. – szepnęłam do siebie, przypomniawszy sobie o obowiązkach. Na moje szczęście, słońce było nisko nad widnokręgiem, więc pora pewnie była jeszcze wczesna. To będzie cud, jeśli złapię gdzieś jakiś powóz..
   Wyszłam na udeptaną drogę. Niedawno ktoś jechał tędy konno. Ślady podków były wyraźnie wbite w niezbyt twardy grunt, co dało mi nadzieję na to, że ruch panuje tutaj od samego rana. Narzuciłam więc kaptur na głowę, coby nie było widać mi uszu, i ruszyłam w stronę miasta, mając nadzieję, że jakaś dobra dusza tędy przejedzie. Jakiś czas później, moje uszy wyłapały szelest. Natychmiast spojrzałam w tamtą stronę, oczekując najgorszego. Ku mojemu zadowoleniu, z krzaczków wyskoczył Drial i zamachał ogonem, niczym zadowolone szczenię. Pogłaskałam rudą kanalię, która ośmieliła się mnie wystraszyć i ruszyłam w dalszą drogę. Za gęstym lasem widziałam pierwsze zabudowania małego miasteczka. Zdecydowałam się na znaczne skrócenie podróży, zwłaszcza, że tę trasę znałam, praktycznie, na pamięć. Minęłam znajomy pieniek, nadgryziony zębem czasu i chwyciłam rude zwierzę w ręce, by dotrzeć szybciej na miejsce. Drial był jeszcze młodym liskiem, więc długie podróże nie za bardzo mu służyły. Zwierzę, jakby rozumiejąc, ułożyło się na moich barkach, trzymając się kurczowo peleryny. Ja zaś ruszyłam wgłąb gęstwiny, będąc coraz to bliżej miejskich murów.
   Wyjąwszy małą gałąź z futerka liska weszłam na drogę, prowadzącą bezpośrednio do miasteczka. Z tego, co zauważyłam, brama nie była przez nikogo pilnowana. A jeśli już, to strażnicy z pewnością byli pijani. W końcu tutaj jest dość dużo karczm, oferujących trunki w dobrej jakości. Cóż.. przynajmniej tak słyszałam. Położywszy rudzielca delikatnie na ziemi, weszłam na tereny miejskie. Ku mojemu zaskoczeniu nie miałam racji. Dwójka mężczyzn w średnim wieku, odzianych w stroje typowe dla strażników, interweniowała w zamieszki. Natychmiast wyłapałam dwójkę rannych. Nie wiem, co było gorsze - ich obrażenia, czy może to, że były niewinnymi dziećmi. Podbiegłam do nich bez chwili wahania, przeciskając się przez coraz większy tłum i pomogłam im przejść kawałek dalej, opatrując na szybko. 
- Co tu się dzieje? – zapytałam, patrząc to na dziewczynkę, to na chłopca. Nie uzyskałam jednak odpowiedzi, a w zamian za przerażony wzrok zaoferowałam im przez chwilę zabawę z Drialem. Czuły węch lisa pozwolił mu zapewne na późniejsze odnalezienie mnie. Ja tymczasem ominęłam bójkę szerokim łukiem. Wolałam bowiem, by nie wzięto mnie za jednego z jej uczestników. Zerknęłam jeszcze przelotnie na miejsce, w którym siedziały dzieci. Starsza pani odprowadzała je w jakieś bezpieczne miejsce. Westchnęłam z ulgą i skierowałam się w stronę zielarni. Zapatrzyłam się jednak na walkę i wpadłam na jakąś personę.
- Wybacz, moja wina.. – wydukałam cicho, podnosząc wzrok.

»Ktoś chętny? ^^«

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz