środa, 7 czerwca 2017

Od Naira - Cd. Keitha

Rozbłysk ciepłych barw na wcześniej niebieskim sklepieniu, w niektórych miejscach przykrywany poruszającymi się powoli białymi obłokami. Gdzieś w tle słychać było ciche poćwierkiwanie ptaków, które już niedługo ucichną na całą noc. Siedział w ciszy, mozolnie wpatrując się w powoli zachodzące słońce. Ponownie wybył sam, jak najdalej od domu. Nie pamiętał już tak naprawdę, kiedy był w domu na dłuższy czas. Sam nie powinien się tym martwić, przecież i tak pewnie już o nim zapomnieli. Jedyną nadzieją była jego matka, która w jakiś sposób nadal się nim przejmuje. Jednak nie w tym była rzecz. Już nie chciał tam być, przebywać w towarzystwie osób, które doskonale znają jego historię. Chciał uciec od przeszłości, zacząć od nowa. Bez obecności Rivana w jego życiu. Chciał być wolny w każdym, nawet najmniejszym aspekcie swojego życia. Kto nie chciałby być niezależny od innych na jego miejscu? To własnie dlatego od pewnego czasu wędruje w różne miejsca, pomieszkuje chwilę w różnych napotykanych wioskach i miastach, a jedyne czym się zajmuje to kradzieże. Sam jest zaskoczony, że do tej pory nikt go jeszcze nie złapał.
Z cichym westchnieniem oderwał spojrzenie od gorącej kuli, która praktycznie cała zaszła za horyzont. Przez chwilę widać było jeszcze, odznaczające się w jaskrawym świetle, gęste lasy w oddali. Jego wzrok mimowolnie padł na wąską ścieżkę, która prowadziła w dół wysokiej góry, na której aktualnie siedział. Zacisnął dłoń na szalu, lekko przewieszonym przez jego szyję. Nie był daleko od miejsca, do którego aktualnie zmierzałem. Ogromna stolica, z której palące się światła w lampionach widać było w miejscu, w którym aktualnie się znajdował. W jednym momencie podnosił się z ogromnej skały i zakładał szal na głowę, a w drugiej już schodził w dół, ściskając swoją torbę na ramieniu. Gdzieś musiał schować swój zarobiony dobytek. Góra nie była jakoś niesamowicie wysoka, wystarczyła godzina, a on już stał na dole i wypatrywał wcześniej zauważonego miasta. Zdając sobie sprawę z ogromnego dystansu, odgarnął grzywkę, już od dawno wchodzącą mu w oczy, na bok i żwawym krokiem ruszył przed siebie. Był przyzwyczajony do pokonywania ogromnych dystansów. Gdy tylko skończył osiemnasty rok życia uciekał z posiadłości dziadka niesamowicie daleko i wracał po kilku dniach. Od dziecka miał zapędy na długie i męczące wyprawy, które traktował jak największe urozmaicenie swojego nudnego egzystowania. Długa trawa co chwilę ocierała mu się o nogi, co na pewno pozostawi po sobie ściany. Próbował to ignorować, jednak coraz większą irytację trudniej było powstrzymać. Kiedy było już kompletnie ciemno, on dopiero dotarł do bram miasta, które były już dobrze zamknięte. Warknął pod nosem i obszedł mur kawałek, szukając bardziej powysuwanych kamieni, po których z łatwością mógłby się wspiąć. Właściwie, znalazł je prawie od razu, dlatego zaciągając szal bardziej na twarz zaczął wspinać się po względnym zabezpieczeniu. Po drugiej stronie był wysoki budynek, na którego dach mógłby skoczyć i nic sobie nie zrobić. Nie czekał zbyt długo, by wykonać ten ruch i już sekundę później kucał na starym dachu, z którego wspiął się na drzewo i zszedł na ziemię. Uważnie rozejrzał się dookoła, szukając czegoś lub kogoś, kto mógłby go gdzieś podać za włamania. Jego uwagę przykuł dość zamożnie ubrany mężczyzna, który idąc w jego stronę ulicą, uważnie mu się przyglądał. Nair nie wiedział gdzie on kroczy, dlatego postanowił interweniować. Zwinnym ruchem znalazł się przed nim i zablokował przejście ręką. Czarnowłosy spojrzał na niego z politowaniem i ominął go z drugiej strony. Wkurzony chłopak gwałtownie odwrócił się i zasadził starszemu kopa w środek pleców. Nie chciał robić zbyt wiele zamieszania, dlatego skopał go jeszcze kilka razy, a kiedy mężczyzna leżał bezwładnie, oczywiście oddychając i mając całkowitą świadomość, na ziemi, ten zamachnął się i zabrał mu sakiewkę pieniędzy, grożąc czymś, by tylko nie narazić się na interwencje władz kraju. Po raz kolejny raczył spojrzeć dookoła siebie i upewniwszy się, że nikogo nie ma, ruszył najbardziej oświetloną uliczką przed siebie. W pewnym momencie przystanął cicho gdzieś z boku, uważnie obserwując jakiegoś faceta, zabierającego jabłka z wózka. Będąc przekonanym, że jego twarz jest dokładnie zakryta, uniósł lekko jedną brew. Tamten wgryzł się nagle w owoc, dostrzegając czerwone oczy wpatrujące się w niego. Nie zrobił jednak nic, co mogłoby zaszkodzić drugiemu. Halmax gdzieś w głębi ducha był wdzięczny. Naprawdę często zdarzało mu się mieć kłopoty, kończące się często srogą karą. Tutaj nikt go nie znał, nie wiedział czym się zajmuje, co jest jego pasą, ani przede wszystkim nie znają jego przeszłości.
Mimo upływu czasu, on nadal wpatrywał się w nieznajomego, stojącego na małym balkonie. Było w nim coś intrygującego, przyciągającego spojrzenie, a z drugiej strony czerwonowłosy chciał uciec jak najdalej. Nie był w stanie jednak niczego zrobić. Jego nogi same zaprowadziły go kilka kroków przed siebie. Ponownie spojrzał w górę, by o mało nie oberwać spadającym jabłkiem, które jakimś sposobem znalazło się w jego rękach. Zaskoczony uniósł brwi i spojrzał na nieznajomego, który uśmiechnął się do niego lekko. Przynajmniej to można było wyczytać z jego krwistych oczu. Nair spojrzał na owoc po raz kolejny, po czym kiwnął głową w podzięce i schował je do torby. Na chwilę obecną nie był głodny, więc nie widział sensu w jedzeniu tego. Nie zerkał już dłużej w górę. Po prostu jak gdyby nigdy nic ruszył w bok, uciekając od spojrzenia niektórych osób. Czuł się, jakby cały świat mógł przeczytać jego myśli przez jedno spojrzenie na niego. Jednym słowem - uciekł. Znów, bo to potrafił robić w ciągu ostatnich czterech lat.

<Kif? WIĘCEJ NIE NAPISZĘ, SRY>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz