środa, 7 czerwca 2017

Od Abelarda cd. Nifenye

Dłonie, które trzymałem pod stołem, zacisnąłem w pięści, próbując opanować wichurę wywołaną werdyktem. Ochota na walnięcie ręką o lat stołu była jednak nader kusząca. Miałem szczerą nadzieję, iż te trzy dni były jedynie kiepskim żartem ze strony mężczyzny, czymś zupełnie oderwanym od rzeczywistości. Przecież przez tak krótki okres czasu wieść o zaślubinach nie dotrze do rodziny z Dest, a król Interfectorem to jedna z najważniejszych person na przyjęciu. Do tego chciałem spotkać swoje siostry, pożegnać się z nimi na nie wiadomo ile. Może nawet na zawsze, przecież tak bardzo nie lubiły podróży, że ruszały się z kraju jedynie w ostateczności. Odczekałem chwilę, by lwia część zgromadzenia opuściła salę, zostawiając mnie sam na sam z królową... Nifenye... Nawet nie wiedziałem, jak miałbym się do niej zwracać, a co dopiero myśleć o czymś takim, jak małżeństwo. Już miałem podejść do niej, poprosić o chwilę uwagi, ale uprzedziła mnie. Chyba myśleliśmy o tym samym podczas tej całej narady, a raczej niepotrzebnego drążenia tematu sojuszniczych państw. Każdy ze zgromadzonych chyba miał świadomość, że Lao i Dest połączone unią personalną staną się niezwykle groźne i znaczące na arenie międzynarodowej. W sumie tylko o to chodziło w tym całym cyrku, byłem tego świadomy. Wstałem, milcząc jak grób. Pierwszy raz nie miałem zielonego pojęcia, co powiedzieć i jakie ruchy mógłbym wykonać. Przełknąłem ślinę, nieco głośniej, niż robi to spokojna osoba. Niestety uciążliwa gula w gardle wciąż rosła, zajmując coraz więcej miejsca. Czy tylko dla mnie w sali było zbyt gorąco? Ledwo oparłem się pokusie rozpięcia płaszcza- głupiego nawyku, nabytego podczas setek wypraw. Górna część garderoby dziwnie mi ciążyła od czasu przemierzania pustyń ziem niczyich. Popatrzyłem na dziewczynę. Była taka drobna i delikatna... Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie, z których wejść korzystali służący, których mijałem. O ile się nie myliłem, wolność była tak blisko...
― Chodź― powiedziałem cicho, by ewentualni ciekawscy nie mogli nic usłyszeć.
Wykonałem dość odważny ruch, zdecydowanie nieprzystający szlachcicowi- złapałem dłoń jasnowłosej i ruszyłem biegiem z sali. Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, nieprawdaż? Tak więc skręciłem w prawo, uważając by dama nie przewróciła się podczas gwałtownego skrętu. Przy tym o mały włos, a przewróciłbym sprzątaczkę. Mówi się trudno i leci dalej. Nifenye chyba coś chciała powiedzieć, jednak ignorowałem to, skupiając się na celu. Wyrodny wnuczek, szlachcic, narzeczony i porywacz królowych w jednym. Nieźle! Dzień uważam za zaliczony. Otworzyłem boczne drzwiczki, prowadzące na nieuczęszczaną część podwórza. Przynajmniej na taką wyglądała. Zatrzymałem się dopiero przy kamiennym murku, nieco oddalonym od zamkowej budowli. Przynajmniej tutaj miałem całkowitą pewność, że nikt nie będzie podsłuchiwał naszej rozmowy. Postanowiłem nie czekać na to, aż ona zarzuci jakimś tematem. Walnąłem prosto z mostu.
― Słuchaj. Urocza jesteś, nic do ciebie nie mam, ale ta cała sytuacja chyba nie tylko mnie przerasta. Mamy misję do wykonania, a mianowicie przeciągnięcie terminu zaślubin najdłużej jak się da. Wolałbym mieć trochę więcej czasu na poznanie swojej... ym... narzeczonej. To co? Współpraca?― Wyciągnąłem do niej rękę.

﹙NIFENYE?﹚

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz