niedziela, 4 czerwca 2017

Od Nifenye CD Abelarda



Kosmki włosów, delikatnie szarpane przez końskie łępy, spokojny powiew wiatru, niebo nad którym skupiałam wzrok od dobrych paru minut, pozwoliły mi się oderwać od czekającej mnie rzeczywistości. Nie mogłam sobie pozwolić na dłuższe trwanie takiego stanu, od pewnego czasu wszystko działo się szybciej.Podniosłam się powoli do siadu, czując ciężar na udach. 

-Jewel wstawaj, musimy już wracać - powiedziałam poważnie, ciągnąc ogiera za grzywę. 

Chciałabym zostać tu dłużej, lecz strażnicy wyślą po mnie patrole, gdy nie wrócę na wieczór do swoich komnat, zwłaszcza, iż mają przybyć wysłannicy z Dest. Była to sprawa państwowa, a na taką jako władczyni nie mogę się spóźnić. Szczerze mówiąc byłam już przygotowana na to co się dzisiaj wydarzy. By polepszyć nasze stosunki, razem z lady Tenebris zgodnie doszłyśmy do wniosku, że dobrym zapieczentowaniem naszego sojuszu będzie małżeństwo. Z początku cała ta sprawa była dla mnie nie do pojęcia, jednak był to krok do pokazania memu ludowi, iż jestem gotowa na wszystko, by nasze państwo żyło godnie i w miarę możliwości bezpiecznie. Z trudem zdobyłam ich zaufanie, teraz nie mam zamiaru tego zaprzepaścić. Bałam się czy władczyni Dest nie przyśle do mnie jakiegoś nadpobudliwego, niestabilnego psychicznie wariata. Chciałabym wybrać kogoś, komu oddam swoje serce, jednak to w moim przypadku było niemożliwe. Wiem może to głupie ale martwiłam się o każdy szczegół, tego jak to wszystko ma wyglądać. Rozmyślanie przerwało mi, zerwanie się konia na cztery kopyta.

-Co się stało?

Ogier pomógł mi wstać, od razu pchając w głębszą cześć lasu. Był nadpobudliwy i wydawał się zdezorientowany. Patrzył się w jeden punkt lasu, skąd dobiegały odgłosy, łamanych gałęzi. Jeszcze raz skierował mnie w stronę zamku, sam znikając między zaroślami. Ruszyłam do przodu truchtem, zwinnie omijając wszystkie przeszkody. Znałam ten las, wiedziałam dobrze gdzie jestem, przez to czułam się pewniej. Ujrzałam kawałek postaci, która przyspieszyła kroku i zaczęła wołać, najpewniej mnie... Widząc białego rumaka za plecami chłopaka, odetchnęłam z ulgą. Odwróciłam się powolnie, z każdą chwilą coraz bardziej analizując mroczną postać. Jewelard ułożył łeb na ramieniu złotookiego mężczyzny, ten od razu położył rękę na jego chrapach. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę.

-Nigdy się tak nie zachowywał... - szepnęłam sama do siebie.

Podeszłam spokojnym krokiem, do zajmujących się sobą dwóch osobników przeciwnej płci. Dziwne... Chłopak musiał mieć dobre intencje, skoro ta szkapa pozwoliła mu się dotknąć. Za dwie godziny przychodzą do nas z wizytacją, a temu się wzięło na miłości! Jak tu wytrzymać z takim upartym wołem?! Ustałam obok ciemnowłosego, który przerastał mnie na jakieś czterdzieści centymetrów, głaszcząc przy tym szyje rumaka. Nie znałam go, wydawało mi się, że ma jakieś geny stąd, lecz ludzie tutaj wyglądają inaczej.

-Masz dobrą rękę do koni... - powiedziałam cicho - chyba nie jesteś stąd, nie kojarzę twojej twarzy...?


[ABELARD?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz